Boże, jaka ja jestem dziwna(?). Siedzę i czuję się przybita i smutna, mam ochotę płakać, a pocieszam się tym, że sama jestem sobie winna. Ten stan przekształcam w karę, zasłużoną. W sumie wychodzę na tym pokutowaniu lepiej niż jakbym miała pogrążyć się i płakać nad tym, gdzie jestem.
Szczerze, to nie lubię tych swoich przebłysków siły, tego chwilowego samozaparcia, bo najprawdopodobniej niedługo po tym nadejdzie czas, gdzie trzasnę o ziemię jeszcze mocniej i wszystko wróci do złej normy. Tyle razy powtarzałam, powiem i teraz, chciałabym być normalna, chciałabym być w sam raz, taka wyśrodkowaną, nie skrajną wersja mnie. Coś tam pewnie da się zrobić, ale jak o tym myślę, to tak jakbym miała własną siłą zbudować wszystkie piramidy, lub poprzenosić posągi na wyspie Rapa Nui, w jej różne krańce.
+100 do hiperbolizacji...
Trzymam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz