sobota, 8 sierpnia 2015

Let the ocean take me.

Jak mnie to maksymalnie wkurwia. Ten odwieczny dramat, ta nieporadność. Jest 5 tysięcy wyjść, ugodowych wyjść, ale wybierane jest zawsze to, gdzie trzeba coś znosić/przyzwyczaić się do czegoś nam nie pasującego. Kurwa czemu? Bo nie można chwili posiedzieć, pomyśleć, ruszyć głową, uwzględnić więcej osób niż siebie?
I wkurwia mnie to, że ja ratuję poddających się, strzegę ich przed upadkiem. Roztrzaskuje mnie w środku to, ze nie mogę być słaba, choć tak naprawdę jestem. Nie mogę się położyć, bo muszę stać, muszę być na straży. Nie mogę liczyć na to, że to mnie ktoś uratuje, nie mogę być słaba, bo mnie opuszczą, nie będą o mnie walczyć, nie bedą mnie ratować... A ja o nich będę walczyć zawsze, bo ich potrzebuję.
Tak mi ciężko. Nie umiem ogarnąć.
Nie chcę się tak czuć. Nie ma skąd mi być lżej, bo nikt nie stara się o otuchę dla mnie, o to ciepło i zainteresowanie. Żeby raz ktoś dał mi coś, o co nie prosiłam,a  czego pragnęłam. Nie chcę wciąż prosić o ludzki gest, i jeszcze nie otrzymać go. Poniżyć się, by go dostać i nie zobaczyć nawet jego śladu. Wciąż tylko: poczekaj, bądź cierpliwa, bądź wyrozumiała, zrozum... ale ja cierpię kurwa, ja potrzebuję teraz, by doczekać do czegokolwiek później...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz