Siedzę do nocy, do rana. Nic nie kumam, nie ogarniam. Albo jestem przerażona, albo mam wyjebane. Uczę się totalnych bzdur nie związanych niczym z tym, co studiuję, siedzę do nocy na wykładach i ćwiczeniach. Nie mam czasu tego przetworzyć, nie mam czasu na spacer, na wyjście gdziekolwiek. Nie mam czasu się nawet posmucić, nie mogę. Muszę być swoim stabilnym, dość pozytywnym cieniem.
Myślę o świętach, o wakacjach, o moim życiu na 3 lata, kiedy będzie już po wszystkim. Tak bardzo tego chcę.
W wolnych chwilach hoduję salmonellę w zamrażarce, która miała być lodówką oraz sprawdzam teorię procesów gnilnych na podstawie pływającego w wodzie masła.
Teraz, to na tyle. Dobra(zła)noc.